No i proszę zabrałam się za szukanie pracy! Okazuje się, że nie taki diabeł straszny jak go malują! CV w języku polskim i angielskim już gotowe, listy motywacyjne tworzę ad hoc zgodnie z potrzebą chwili. Poza tym okazuje się, że ofert pracy z moim doświadczeniem nie brakuje. Wciąż jednak zastanawiam się, co ja bym chciała robić za dajmy na to pięć lat. No i tu jeszcze niestety plany niesprecyzowane. A temat jest i ważny i delikatny, bo co prawda w życiu trzeba płynąć z prądem i oczywiście trudno przewidzieć, co będzie w przyszłości, niemniej jednak ten prąd trzeba ukierunkować. Właśnie czy trzeba go koniecznie ukierunkować? Dlaczego akurat takie podejście do życia jest lepsze od podejścia bez planu? Owszem moje dotychczasowe doświadczenia są takie, że zazwyczaj wyznaczałam kierunek, zapisywałam to sobie nawet, żeby po jakimś czasie odkryć, że kierunek, który był wyznaczony został osiągnięty! Ileż to razy zaglądałam sobie do wcześniejszych notatek i zaskakiwałam się, że oto spełniło się, zrealizowało niemal samoistnie to, co sobie założyłam. Oczywiście to nie był plan projektu z punktami krok po kroku, to było wyznaczenie kierunku tylko, resztę scenariusza pisało życie. Znajdowałam się nagle w odpowiednim czasie, w odpowiednim miejscu, znajdywały mnie odpowiednie osoby itd. I wtedy się z tego cieszyłam. A teraz mam wątpliwości czy takie wyznaczanie kierunku jest rzeczywiście lepsze niż nie wyznaczanie! Kusi mnie, aby życie potraktować jako przygodę. Przestać planować i pozwolić sobie zaufać, że Wszechświat zaopiekuje się mną i bez mojego kierunkowania zrealizuje się Boski plan, który właściwie może być lepszy od tego „planowanego”. Czy rzeczywiście jest tak, że jak nie wyznaczysz sobie kierunku to życie rzuca Cię tak, gdzie chce, że może okrągłą drogą płyniesz, bo wszechświat nie do końca wie, czego Ty chcesz? A może właśnie Boski Porządek ma dla mnie coś lepszego? Taki kierunek, o którym ja nawet pomyśleć nie jestem w stanie? Takie dwie koncepcje się we mnie kłócą. Jedna, którą już dobrze znam i którą stosowałam. I druga, która pojawia się jakby intuicyjnie, która przynosi mi ulgę, kiedy o niej myślę. Tyle tylko, że jak ulga ta i przyjemność się pojawia mój umysł zaczyna wrzeszczeć! A co wykrzykuje? Nie ryzykuj, tak nie może być, co Ty na jakąś Siłę Wyższą się powoływać będziesz? Pan Bóg to nie koncert życzeń! Tutaj trzeba skorzystać z doświadczenia innych ludzi, którzy osiągają swoje cele! Sukces osiągają! A serce i dusza pyta: no, ale jaki sukces? Czy ten sukces daje im złudne uznanie w oczach innych ludzi, czy głęboką satysfakcję płynącą z wnętrza? No to już jest inna kwestia… Z tym tutaj mój umysł nie będzie dyskutował, bo to podstępne pytanie jakieś. Zastanowię się jednak nad koncepcją związaną z zaufaniem! Pobędę sobie z nią, poprzyglądam się, z umysłem sobie poanalizujemy i sprawdzimy czy się w tym sposobie myślenia jakiś podstęp nie kryje! Bo wyobraź sobie, że przestajesz się wysilać nad tym, co Ty masz w życiu robić i czy to, co robisz to jest to co ma być. W zamian za to przyjmujesz to, co się w Twoim życiu wydarza i akceptujesz to, angażujesz się w to i robisz to jak najlepiej umiesz. Potem wydarza się coś kolejnego i znowu cykl się powtarza. No i tutaj mój rozum się znowu pyta: i co i tak przez całe życie? Czy to, aby nie za nudne będzie? A jak się nic ciekawego nie wydarzy, tylko same jakieś takie codzienne rzeczy, mało ciekawe? O i tu mnie ma! Właśnie, że co ja niby tak mam to wszystko akceptować? Może i tak, bo właściwie skoro już się wydarzy to i tak się tego nie zmieni J No nie rozumowo to chyba jednak z tym do ładu nie dojdę! Nie ma to jak doświadczenie! Sprawdzę sobie jak to będzie w moim życiu funkcjonować i wtedy mogę decydować co jest dla mnie lepsze! A na dany moment lepsze wydaje mi się ZAUFANIE! To do dzieła. Tylko nie myślcie sobie, że zaufanie polega na nic –nie- robieniu! To nie jest takie łatwe. Po pierwsze Ty wciąż jesteś osobą decydującą! Życie proponuje Ci rozwiązania, a Ty musisz się na któreś zdecydować! Podjęcie decyzji to już może być wyzwanie. Po drugie jak już się zdecydujesz co w danym momencie wybierasz to okazuje się zazwyczaj, że trzeba podjąć działanie. To też może być wyzwanie. Po trzecie bierzesz odpowiedzialność za swoją decyzję i za swoje działanie. Odpowiedzialność oznacza dla mnie wolność wyboru, więc jak coś pójdzie nie tak, to nie siedzę nie biadolę jaki to mnie kiepski los spotkał i co mi inni zrobili, tylko rozwiązuję problem. Co już może przewyższać i wyzwanie numer 1 (decyzja) i wyzwanie numer 2(działanie). A po piąte przez dziesiąte to zupełnie nie wiem skąd ten dzisiejszy długi wątek, więc już go zakończę…
